O wystawie “Ukraina. Wzajemne spojrzenia” ukraińskich i polskich słów kilka
Wystawę wieńczy flaga błękitno-pomarańczowa, łącząca tę polską – biało-czerwoną, i ukraińską – niebiesko-żółtą. Metafora relacji polsko-ukraińskich dziś niesie ze sobą iskrę nadziei – integracji, akceptacji, wyzbycia się uprzedzeń.
Autorki: Oksana Horak, Katarzyna Kowalewska
Spoglądając na siebie nawzajem. Wstęp
Co to znaczy spoglądać na siebie nawzajem? Być uważnym, wsłuchiwać się w siebie nawzajem, empatyzować, otwierać się na drugą stronę. Dawać i otrzymywać. Rezultat okazuje się czymś więcej niż sumą wyjściowych czynników. Podczas projektu warsztatowego „We are not the labels” („Nie jesteśmy etykietami”), mającego na celu walkę ze stereotypami i zacieśnianie relacji polsko-ukraińskich, dostaliśmy zadanie stworzenia czegoś wspólnie w polsko-ukraińskich dziennikarskich parach. My, ukraińska studentka Oksana Horak i polska studentka Katarzyna Kowalewska, zdecydowałyśmy się odwiedzić wystawę „Ukraina. Wzajemne spojrzenia” w Międzynarodowym Centrum Kultury (dostępną od 17 września 2021 r. do 16 stycznia 2022 r.), stworzyć dwie indywidualne relacje i zobaczyć, co wynika z takiego zestawienia. Przy okazji tytułu warto zaznaczyć, że zupełnie inaczej wybrzmiewa on po polsku i po ukraińsku. To polskie tłumaczenie akcentuje wzajemność spojrzeń, ukraińskie z kolei (oraz angielskie, dosłownie: „Sąsiedztwo pod innym kątem) mówi o zmianie sposobu patrzenia, o obserwowaniu jakby z innego miejsca niż zazwyczaj.
Kuratorki wystawy, dr Oksana Barshynowa (z Muzeum Narodowego w Kijowie) oraz dr Żanna Komar (z Międzynarodowego Centrum Kultury) spróbowały zestawić ze sobą dwie perspektywy: polską i ukraińską. Powiesiły obok siebie prace artystów polskich oraz ukraińskich, by zobaczyć, jaka dyskusja się w ten sposób wywoła. Jakie wnioski wynikną, gdy Polska i Ukraina przyjrzą się sobie nawzajem, gdy porozmawiają ze sobą i porównają się do siebie? Zadałyśmy sobie te pytania, posiłkując się także innymi, pomocniczymi: co nas poruszyło, które elementy są najciekawsze dla nas samych, a które dla naszych rodaków? Prezentujemy najpierw relację „ukraińską”, potem „polską”, w końcu – krótkie podsumowanie.
Na wystawie zobaczyłam siebie. Oksana
To naprawdę trudne, by udoskonalić relacje między narodami, zwłaszcza, że są one tak wielowymiarowe i zależą od czynników politycznych, ekonomicznych, historycznych i kulturowych. Jedna wystawa nie zmieni świata na lepsze, nie zmieni relacji w skali makro. A jednak naprawdę cieszę się, że powstała i uważam, że ma ona znaczenie, jeśli nie namacalne, to przynajmniej symboliczne – w mieście, w którym mieszka ponad 22 tys. Ukraińców, w kraju, w którym ta liczba to ponad pół miliona.
Trochę nie wiedziałam, czego się spodziewać po wystawie w Międzynarodowym Centrum Kultury – na ile będzie ona kulturowym dwugłosem, a na ile któryś głos wysunie się na pierwszy plan? Współczesność zagłuszy historię czy może to przeszłość zaćmi to, co dziś? Wystawa jest dosyć rozstrzelona – tematycznie, czasowo, także jeśli chodzi o typ obiektów. Dostajemy malowidła (te klasyczne i te współczesne), instalacje, materiały video, zdjęcia… Pochodzą od wieku XVII do dziś. Część nazwisk brzmi dla mnie znajomo: Alla Horska, Jan Stanisławski, Tetiana Jabłońska, George (Heorhij Jerzy) Narbut, Taras Shevchenko…
Wystawa zaczyna się prologiem, a kończy epilogiem, ale postanowiłam oglądać ją własnym trybem. Pierwszym obrazem, który przykuł moją uwagę i przyprawił mnie o gęsią skórkę była „Mapa poglądowa Ukrainy” Jurija Solomko przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Przedstawia kobietę rozciągniętą na mapie Ukariny i jednocześnie zasłoniętą płótnem mapy. Odebrałam go bardzo osobiście, czułam, jakby artysta sportretował mnie samą.
Bardzo ważny okazał się dla mnie również obraz Volodomyra Kostyrko „Aynkayzer, Aynraykh, Aynfol’k”, nawiązujący do sytuacji Ukrainy po zakończeniu I wojny światowej w 1918 r. Płótno pokazuje Wilhelma Habsburga oraz Pawla Skopadskyi reprezentujących dwie wizje przyszłości Ukrainy.
Ciekawą pracą z ważnym historycznym kontekstem jest także ta Heorhija Narbuta, znanego z tworzenia godeł państwowych. Praca przedstawia postać Kozaka w żółtych szatach, z przewieszoną przez ramię strzelbą. To motyw znany z najwcześniejszych znanych pieczęci armii zaporoskiej. Postać widnieje na niebieskiej tarczy z barokową bordiurą. Złoty trójząb symbolizuje księcia Włodzimierza I Wielkiego, chrzciciela Rosji. Emblemat wywołuje we mnie silnie uczucia, jest on bliski każdemu Ukraińcowi i ma duże społeczne znaczenie.
Bardzo bolesne w odbiorze dla mnie jako Ukrainki było zdjęcie dziecka z rodziny robotniczej z Charkowa, sfotografowanej w 1933 r. Zdjęcie dokument Holodomor, czyli Wielki Głód.
Sporo czasu spędziłam, kontemplując część wystawy zatytułowaną „Krajobrazy”. Moją uwagę przykuła czułość, z jaką polsko-ukraiński artysta Jan Stanisławski namalował „Stepy”, podkreślając piękno ukraińskiej natury – w ujęcia ziemi, nieba, Dniepru daje się wyczuć przepełnienie nostalgią.
Zaimponowała mi ponadto szczegółowa makieta podwórza z „khatą”, czyli typowym domem (chatą) ukraińskim. Dla mnie ta praca autorstwa Open Group stanowi małe arcydzieło – zarówno ze względu na precyzyjne wykonanie, jak i na immersję – oglądający wystawę mogą wręcz poczuć życie codzienne w ukraińskiej wiosce. W „khatach” upływało całe życie pokoleń, od narodzin, przez dorastanie, miłość, rozpacz, po śmierć – były one domem w głębokim tego słowa znaczeniu. I chcę intepretować tę pracę tak: w Polsce Ukraińcy mogą znaleźć prawdziwy dom.
Śmierć nie jest moim językiem. Katarzyna
Zawsze doceniam, gdy wystawa zaprasza mnie do podróży, takiej dobrze zorganizowanej, z czytelnymi „stacjami”. Wystawa w Międzynarodowym Centrum Kultury została właśnie tak zaplanowana – dzieli się na kolejne etapy (jak gdyby przechodzące w siebie pomieszczenia) zorganizowane wokół kolejnych haseł wyznaczających osi tematyczne. Są to: Prolog (albo Personifikacje), Krajobraz, Chleb (albo Głód), Kozacy a sarmaci (zaskakująco do siebie podobni), Podboje, Państwowość, Khata (ukraińska chata), Postscriptum (lub Połączenia).
Staranna organizacja tych przejść jest bardzo widoczna. Objawia się m.in. w klamrze: na pierwszym i ostatnim etapie podróży widz-podróżnik jest konfrontowany z wielkimi (także wymiarowo) hasłami: „We Need a Dead Body to Communicate” (Aleksandra Kubiak) i „Jeszcze nie umarła” (Oksana Briukhovetska). Oba brzmią bardzo znajomo. Nie jest tajemnicą, że wiele polskich rodzin spotyka się głównie na pogrzebach (oraz weselach). Ponadto to smutna diagnoza naszej kultury – używamy trupów i zjaw, by budować wspólnotę (np. obecnie rządzący używają katastrofy smoleńskiej). Ostatnie hasło, skomponowane na tle błękitno-pomarańczowej flagi, to początek zarówno hymnu Polski, jak i Ukrainy. Dopełnia zespolenia naszych narodowych symboli. Współczesna Polska oraz Ukraina nie mogą ignorować siebie nawzajem, bo mają zbyt wiele związków, choćby z powodu silnej migracji i wymiany kulturowej.
Dla mnie jako młodej Polki (a może po prostu młodej kobiety) interesujące były silne głosy kobiece. Mniej więcej rok temu Fundacja Katarzyny Kozery opublikowała książkę „Dlaczego w sztuce ukraińskiej są wielkie artystki”, która zainicjowała w Polsce dyskusję o sztuce kobiet na Ukrainie. Dzięki niej więcej ukraińskich nazwisk stało się bardziej rozpoznawalnych, jak na przykład Vlada Ralko, ukraińska artystka, w Polsce wystawiana m.in. w Warszawie i Białystoku, autorka jednego z artykułów w publikacji. Z jednej strony jej obecność na wystawie jest bardzo silna, seria prac „Pamiętniki Kijowskie” (odwołująca się do wydarzeń na Majdanie) pojawia się już w pierwszej sali, a obraz z serii „Linia demarkacyjna” wisi w segmencie Podboje. Z drugiej jednak strony prace artystki-aktywistki nie są uwzględnione na stronie internetowej (zbierającej „najbardziej znaczące” dzieła). Porównując ekspozycję z opisem na stronie internetowej, można łatwo zauważyć, że instytucja skupiła się na promowaniu prac związanych z historią Ukrainy, lecz niekoniecznie – z sytuacją obecną.
Na stronie internetowej nie znajdziemy też poruszającego cyklu Ałewtyny Kachidze z projektu „Kłubnika Andrijiwna”. Artystka stworzyła prace poświęcone swojej matce, zmarłej na linii demarkacyjnej (tak jak wielu innych emerytów, niemających wystarczająco siły oraz zdrowia, by to przetrwać ekstremalne warunki przekraczania granicy między strefą okupowaną a nieokupowaną).
Bardzo ciekawą pracą pokazującą alienację osób, które opuściły okupowane tereny, stworzyła Lija Dostlewa w autobiograficznym dziele „Lia (32) i Andrij (33), para cynofaneli z Doniecka”. Wewnętrznych emigrantów porównała do ludzi o psich głowach z ukraińskich mitów, podkreślając poczucie obcości, Inności oraz to, jak trudno zapomnieć o przeszłości i stać się „jak inni”.
Mnogość prac zaangażowanych społecznie świadczy o tym, że wystawa pełni nie tylko rolę edukacyjną, ale i – integracyjną. Ma uświadamiać, jak wiele elementów historii i kultury dzielimy z Ukraińcami (początek hymnu, podobieństwo tradycji sarmackiej i kozackiej). Zaś poznanie to krok to zbliżenia. Ostatnie hasło – „Jeszcze nie umarła” – zdaje się zachęcać: nie odrzucajmy przeszłości, ale pogrzebmy tych, których trzeba pogrzebać i nawiążmy dialog otwarty na przyszłość.
Nasza narodowość jest efemeryczna. Podsumowanie
Stwierdzenie, że każdy odbiera sztukę inaczej, indywidualnie, jest truizmem. Czy nasze perspektywy zdefiniowała narodowość? I tak, i nie. Szybko jednak okazało się, że trudno nam przyjąć „narodową” perspektywę i nie czujemy się w żaden sposób uprawnione, by ją reprezentować. Bardziej niż narodowość/obywatelstwo identyfikują nas nasz wiek, pokolenie, do którego należymy, płeć, zainteresowania, emocjonalność… Jednak elementy narodowe się pojawiły – dla jednej z nas ważniejsza okazała się khata oraz elementy historyczne, dla drugiej – głos kobiet sprzeciwiających się reżimowi. Nie mamy jednak pewności, że o odmiennej percepecji zadecydowała narodowość, a nie po prostu różnice charakteru, doświadczeń, wiedzy. Dziś części naszego pokolenia narodowość wydaje się tworem efemerycznym, niezupełnie jasnym, płynnym i przechodzącym w pokrewne barwy – jak w fladze błękitno-pomarańczowej.
To, czego być może nam zabrakło, to refleksji postkolonialnej, na ile Polska była historycznym kolonizatorem stepów, a na ile Ukraina – obszarem kolonizowanych. A jak na tym tle prezentują się dzisiejsze stosunki? Życzeniowo myślimy, że to temat na przyszłą wystawę i następne spotkanie.
Artykuł powstał w ramach projektu „We are not the labels!”, finansowanego przez Polsko-Ukraińską Radę Wymiany Młodzieży oraz Ministerstwo Edukacji i Nauki.